Zegary tykają jak bomby

hopper

Zegary tykają jak bomby. Wszyscy na nich siedzimy. Cóż innego mamy robić? Doba ma dwadzieścia cztery godziny, długość życia siedemdziesiąt trzy lata. Na rękę dostajesz piętnaście złotych, przepracowujesz 1963 godziny w roku, przesypiasz jedną trzecią życia. Przepracowujesz jedną trzecią. Jedną trzecią udajesz, że się nie nudzisz. Wszystko tyka, napierdala, a twoja fobia głaska ten zasrany budzik i udaje, że to melodia twojego życia.


Każdy dzień nas zbliża do niczego. Zupełnie do niczego. Każdego dnia komórki twojego ciała umierają. Chodzisz do pracy w czarnym garniturze, białej koszuli czarnym krawatem albo szarej garsonce, podkrążonymi oczami od braku snu i przekrwionymi od kawy, tyrać na trumny. Mahoń czy dąb?
Odkładasz na wakacje, a na wakacjach wydajesz na ciuchy. Bar, basen, bar, basen. Obiad i lobby. Pół życia stoimy przy barze. Walimy te lufy jedna po drugiej, bo jak w końcu otworzysz oczy, to nie możesz znieść tego, co widzisz. Jedna po drugiej, jedna po drugiej. Dwie kostki lodu jeszcze. I pięćdziesiątkę.
Dzieciakom mówisz, żeby nie wymyślały, nie wierzyły w te bajki. Przyjdzie czas, kiedyś zrozumieją. Kiedyś trzeba będzie dorosnąć. Dorosnąć i wejść w poważny świat. Kupisz zabawkę, bo ryczy albo się drze. Jeden chuj. Ma zabawkę, jest spokój. Spokój. Skrolujesz dalej. Fajne ciuchy, ładne zdjęcie. Nowa bryka. Ładne zdjęcie. Co to za miejsce?

Marzysz o wolnym, bo cały świat pędzi. Tak, świat pędzi. Ty nie. Trener, nie, coach (tak, coach) mówi, że Ty nie pędzisz. Więc nie pędzisz. Oddychasz, znajdujesz czas na przyjemności, dbasz o siebie – to ważne. Dzisiaj trzeba umieć znajdować czas dla siebie. Przecież wszyscy Ci go kradną. A dzisiaj, to akurat kradną na potęgę.

Telefony urywają głowy, bo teraz trzeba mieć trzy. Głowy. Trzy karty masz w jednym telefonie. Konta. Konta masz wszędzie. Ciągle coś. Nie bierzesz wolnego, bo za dużo pracy. Masz za dużo pracy, więc nie bierzesz wolnego. Zresztą i tak nie dostaniesz. W sensie dostaniesz, ale wylecisz. Wylecisz – problem. Kredyty, raty, zobowiązania. Więc tyrasz. Przychodzą święta. W biegu kupujesz prezenty i dosypiasz. Odsypiasz. Śpisz, bo trzeba odpocząć. Odpocząć? W sumie masz dosyć tego ględzenia – tak mówisz. Z tyłu głowy dochodzi do Ciebie, że nikt do siebie się nie odzywa, ale tak się mówi. Poza tym zmęczenie. Tak, zmęczenie bierze górę. Przecież nigdy się nie odzywali, nie? Zresztą, o czym mielibyście rozmawiać? Nie.
Dopiero co skończyliście remont, ale myślisz o nowym samochodzie. Ten się trochę sypie. W sensie komputer się jebie, no i dzieciaki obkopały. I mały, a duże potrzeby. Niewygodny, a wygoda w cenie. Poza tym wielkość, wielkość ma znaczenie. Mechanik mówi, że mało jeździ, się psuje potem. Stoi w korkach głównie. Może i racja, no ale samochód trzeba mieć. Jak to nie mieć? Miasto oddają rowerzystom, pieszym, chuj wie komu w sumie, ale nie będziesz dygał z buta, no nie. No weź. No jak?

Czy w ogóle jeszcze umieramy? Czy da się umrzeć dogorywając przez całe życie? Ah, żyć i oddychać pełną piersią. Smogiem. Oddycha się latem. Każdy chce żyć pełnią życia. I czeka. Bo się czeka. Czeka na dzień, w którym to nadejdzie. Nadejdzie szczęście, co do tej pory nadejść nie chce. Czeka w tłumie, czarno-białym, szarym, skrojonym pod wymiar. Wierząc w przyszłość, odbija się czołem od szklanego muru, w którym spotyka jedynie własne odbicie.

Zegary tykają jak bomby. Dziś liczymy wszystko. Godziny snu i spalone kalorie. Ilość czasu wolnego. Koszty, nakłady pracy, zyski. Przyjaciół i znajomych na Facebooku. Lata do emerytury. Miejsca zwiedzone i miejsca do zwiedzenia. Kraje, w których postawiliśmy swoje żałosne stopy. Zdjęcia z zabytkami i zdjęcia z zabytkami UNESCO. Stopy oprocentowania, amortyzacje, raty. Zysk, zysk, zysk. Urlop, dni do lata, dni do zimy. Liczymy lata kredytu, gdy lata życia wynoszą ich połowę. Zadłużenie wzrasta. Czas spędzony na dojazdy. Czas jaki inwestujemy w siebie. Czas, który ucieka. Ilość łyżeczek cukru w kawie. Liczbę posiłków. Liczbę papierosów i stron do końca książki. Liczbę kroków w ciągu dnia. Kalorii liczbę, białek, tłuszczy i ketonów. Liczbę wyświetleń, lajków, reakcji.

Liczymy na uznanie w oczach innych. Liczymy, że starania przyniosą owoc. Liczymy na spokojne i bezpieczne życie, i na to, że nie mylą się Ci, którzy mówią, że mają rację mówiąc, że głoszą prawdę. Że jest tak, jak nam się wydaję. Liczymy na poklask. Na akompaniament do szarych melodii naszego życia. Liczymy, że przyjemność przyjdzie z czasem. Że z czasem przyjdą pieniądze. I coś z tego będzie. Że kursy nie wzrosną. Liczymy, na to, że kiedyś będziemy wiedzieć, co robić i co zrobić. I jak się zachować. Tik, tak. Klik, klak. Srak.

Chcemy płynąć po życie, a brodzimy w gównie. Taplamy się z przyklejonym uśmiechem na twarzy i w rękawkach. A na dodatek wierzymy w to wszystko. Szyjemy klapki na oczy na wymiar. Żeby były ładne, i modne, i żeby pasowały. Takie, co nie uwierają zanadto. Wygodne. Odstawiamy gluten, i laktozę. I kofeinę. Wszyscy tak robią i mają mnóstwo energii. Na zdjęciach mają mnóstwo energii, przynajmniej. Przymierzamy się do mieszkania na kredyt. Do auta w leasing, do spełnienia marzeń o zabawie w życie. Mierzymy się z życiem, a pasujemy do tego świata jak gówno do wiatraka.

*Edward Hopper, Soir Bleu, 1914

Leave a comment