Zielona wróżka

29258030_10156114812762170_2158611738786482594_n

Życie pisze opowieści. My staramy się iść po nich jakoś. Człapać, stawiać nogę za nogą na linie rozpiętej ponad przepaścią. Łączymy tropy w ścieżki, kropki w linie, fragmenty w historie. Składamy połamane kije, wkładane notorycznie w koła Fortuny, których drzazgi ukrócają chęci. Szukamy sygnałów w kolejnych wymiarach codzienności, gdy wszystko zlewa się w jedno. Enigmatycznych wytłumaczeń w znikających wrażeniach i jedyne, co zauważamy to uśmiech kota z Cheshire. Spalamy się w locie jak spadające gwiazdy. Obracamy w proch skrzydła dusz, jak ćmy krążące wokół światła.  Toniemy pod odbitym przez tafle wody iluzjami, chcąc sięgnąć gwiazd. Przeznaczenie dało dwa końce kijom, mając kiepskie poczucie humoru.

Chciał tego samego, co każdy. Szczęścia, przystrojonego w zakrywające sens słowa. Jego szklistych, paciorkowych protez. Plastikowych środków zastępczych. Ulotnych namiastek.
Teatralnych uśmiechów kukieł, które gonią od jednego erzacu do następnego, czyniącego z nas osły ganiające za marchewką na kiju. Nawet nie wiesz jak do tego dochodzi. Nie zastanawiasz się. I tu akurat, gwoli ścisłości, masz rację, bo nawet nie ma nad czym. To przecież naturalne. Wszystko gdzieś ulatuje pomiędzy pierwszymi szaleńczymi imprezami, ekstazą rozkoszy buzującą w ciele, a chwilę później lecącą z hukiem w zapomnienie; latami studiów i pierwszych dorywczych prac, a poważniejszymi etatami i zobowiązaniami kredytowymi. Ten płomień gdzieś ulatnia się, pierzchnie nasycenie, znikają żywe chochliki w oczach i wszystko blednie. Zew już nawet nie szarpie się we wnykach. Został przysypany piachem marzeń z reklam i wyobrażeń o niepowtarzalnej przyszłości. Wszystko to zdarza się jakoś tak niezauważalnie, pomiędzy kartkami z kalendarza. Czoło powoli podnosi się, dając miejsce zmarszczkom, pożądanym oznakom autorytetu wieku, pozwalającym tłumaczyć się „doświadczeniem życiowym”. Kark sztywniejszy, podparty kołnierzem, by zanadto nie opadał. Stopy zmęczone od wytyczania wyliganych ścieżek i wywarzania otwartych drzwi.

Czasami dziwił się jeszcze, gdy patrzył w lustro po całym dniu pracy. Rozluźniał krawat, odpinał guzik i obmywał twarz chłodną wodą. Patrzył wtedy przez moment w zmęczone, mgliste oczy, które już dawno zgubiły blask. Przyglądał się zmarszczkom i pierwszym siwym włosom. Nie spostrzegł, kiedy się pojawiły. Przypominał sobie wtedy o marzeniach i młodzieńczych przysięgach. Parę najważniejszych wspomnień błyskało mu przed oczami. Czasami opowiadał o nich, gdy wypił za dużo. Potem na kacu ściskał go tępy ból w klatce. Zrzucał to na zaburzenia na tle nerwowym. Wiedział, że to bajka, ale kto by się przejmował. Parę wydarzeń, niegdyś tak ważnych, dzisiaj stanowi historię młodocianych, górnolotnych ambicji na miarę pokonania wiatraków. Nostalgie szybko topił w szklance z dwoma kostkami lodu zalewanymi bursztynowym płynem, który w tamtych latach dodawał jeszcze elementu baśniowego zamagniom z codziennością. Dziś ma doprowadzić do stanu używalności, pozwalającego legnąć przed telewizorem i zagłuszyć myśli.

Nie skakał po kanałach. Wiedział, że i tak nie ma czego tam szukać. Zazwyczaj lekko przysypiał, choć dzielnie walczył ze zmęczeniem, przebudzając się co jakiś czas, łupiąc wzrokiem otoczenie w ramach kontroli. Potem przychodził piątek. W weekend koszty nie podlegały kalkulacjom. Stan konta płynął po terminalach równo z alkoholem przez przełyk. Wrzucał w siebie bomby w rytm dudnienia, jakby robił nalot na Pearl Harbour. Wszyscy wiedzieli, że lubi sobie zaszaleć. Zresztą o to właśnie chodziło, mieli o tym wiedzieć. Z drugiej strony nic szczególnego – piwo, wódka, whisky, parę kresek w piątek, by rozpuścić się w świetle stroboskopów. Od czasu do czasu trawa. Czasami zdarzało się, że przyjął coś więcej, ale wtedy i tak już nie wiedział, co się dzieje. Chciał być spontaniczny. Nie lubił nudy, twierdząc, że stagnacja go wypala.
– Coś musi się dziać, nie? – powtarzał podśmiechując się i kończąc drinka. Choć gdyby się przyjrzeć, w zasadzie jedyne co podlegało zmianie to kluby i dziewczyny w łóżku, ale to z kolei nie podlegało refleksji.

Parę miesięcy temu przegiął z tabletkami na sen, które dostał od znajomego farmaceuty za parę stów, rekompensujących ryzyko kary za znalezienie błędów w realizacji recept. Psycholog, do którego poszedł dla świętego spokoju po licznych prośbach matki (przeżywającej okres zafascynowania ruchem New Age i psychoterapią), zdiagnozował mu stany kompulsywno-lękowe, ale ani nie miał czasu się tym przejąć, ani tym bardziej zająć. Tabletki wydawały się znacznie dogodniejszym rozwiązaniem problemu. Zresztą dzisiaj każdy coś tam ma, co za różnica. Wkurwiało go to całe pierdolenie farmazonów terapeuty, więc szybko skończył z wizytami. Pigułki za to pomagały w mgnieniu oka i nie odzywały się, co stanowiło ich największy plus. Łykał parę sztuk po imprezie, gdy alkohol przestał mu odcinać film i nie mógł zasnąć od huczącej w głowie muzyki. Zazwyczaj zapadał w sen, obok jednej z przywleczonych z klubu dziewczyn, nim zdążył dokończyć drinka. Tym razem efekt by zupełnie odwrotny.

Siedział na krawędzi łóżka, a serce waliło w całej klatce piersiowej. Z trudem oddychał. Głowę przeszywał lodowaty nerwoból, który zaciskał mu szczękę i powodował tiki, ściągając kark w bok. Czuł, że zaczął się zjazd, choć nie wiedział po czym. Zacisnął spoconą rękę na mokrej koszulce i powoli wstał, chcąc się zrzygać. Uginające się pod bezwładnym ciałem kolana, zmusiły go do podparcia się o parapet. W tym samym momencie, zawibrował jej wyciszony telefon – przyszedł SMS:

„Młoda ma gorączkę. O której wracasz? KC”

– O, kurwa – wymamrotał  w biegu.

Zapalił światło nad umywalką; to z sufitu raziłoby jego przekrwione i nadwrażliwe na bodźce oczy. W łazience panował przyjemny półmrok. Siedział cały mokry w kącie, trzęsąc się od trzydziestu minut. Czuł, że wciąż jest na lekkim haju. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w takim stanie. Czuł się zdesperowany, bezradny, całkowicie zagubiony. Setki wspomnień i najdziwniejszych myśli przebiegały mu przez głowę, jak film, którego nie mógł zatrzymać. Nie wiedział już, które z nich faktycznie miały miejsce, a które były fanaberią jego umysłu. Lęk ściskał go w podbrzuszu i nie pozwalał wstać. Po raz pierwszy od dawna myślał o tym, co robił w swoim życiu przez ostatnich parę lat. Gdy już nie mógł znieść natłoku myśli rzygał, a potem osuwał się na lodowate kafelki bez sił.

Nie mógł uwierzyć, żezaliczanie innej dziewczyny co piątek stało się dla niego rytuałem. Że dobrą zabawę mierzył w kasie, którą przepuścił, a dni tygodnia sprowadzały się do ciągnących się wieczorów przed telewizorem w oczekiwaniu na weekend. Nie wiedział kiedy do tego doszło i miał wrażenie, jakby parę ostatnich lat, którym przyglądał się teraz jak zza mgły, przeleciało mu przez palce. Wszystkie ideały, którym kiedyś był tak żywo oddany, nie wiedzieć kiedy, zastąpił obrazkami z Instagrama i zdjęciami z Tindera. Nie mógł uwierzyć, że ta głupia suka ma faceta. – Kurwa, nie tylko ma faceta, ma pieprzonego dzieciaka! Ja pierdole! – pomyślał i zaczął walić zakrwawioną dłonią w podłogę. Poczuł się zażenowany i zaczął ryczeć, składając twarz w dłonie. Pustka, która przez niego w tym momencie przezierała stała się najokropniejszym doświadczeniem, przez które kiedykolwiek przechodził. Wbijał wykrzywione z bólu palce w kafelki, mając poczucie że spada w otchłań. Wiedział, że musi coś zrobić.

Pobiegł do sypialni. Wskoczył na łóżko i usiadł na niej okrakiem. Zaczął obkładać ją po twarzy otwartą dłonią, drugą zaciskając krtań. Wszystko w nim buzowało. Bluzgał w frenetycznym amoku. Czuł, że zaraz eksploduje. Przychylił się do niej i wycedził przez zęby:

– Ty głupia, kurwo! Masz faceta, dzieciaka, który jest chory, a się puszczasz – krzyczał do półprzytomnej dziewczyny.

Nim zdążył sobie uświadomić, wbił sztywne dłonie w jej miękką szyję. Gdy dziewczyna przestała oddychać, on spłynął z łóżka, powoli odzyskując świadomość. Następnego dnia dostał telefon z ultimatum.

*Pardon, ale autor obrazka mi nieznany jest.

Leave a comment